MAESTO CHIVES TO SKRZYPEK, KTóREGO SłUCHAJą MILIONY. POD PSEUDONIMEM KRYJE SIę BIAłOSTOCZANIN MARCIN ROSZKOWSKI

Dźwięki wychodzące spod smyczka Marcina Roszkowskiego na co dzień można usłyszeć w Operze i Filharmonii Podlaskiej. Jednak białostocki skrzypek w internecie pokazuje się – jako Maestro Chives – z nieco mniej klasycznej strony. Jeden z jego utworów to obecnie światowy przebój.

W marcu tego roku, utwory białostockiego muzyka – występującego pod pseudonimem Maestro Chives – wysłuchało (w serwisie muzycznym Spotify) prawie 4 miliony osób (dokładnie: 3 mln 940 tys.) i dzięki temu znalazł się on na drugim miejscu w zestawieniu najczęściej odtwarzanych za granicą polskich artystów. Co więcej, skomponowany przez niego utwór „Royalty” był najczęściej słuchanym polskim utworem poza granicami naszego kraju!

– Super być w tej czołówce – uśmiecha się Marcin Roszkowski. – Nie spodziewałem się, że te liczby są tak duże. Chociaż nie pojawiły się one nagle! – zastrzega. – Rosną z tygodnia na tydzień i napędzają się jak kula śniegowa.

Muzyka Marcina Roszkowskiego jest częściej słuchana niż utwory takich gwiazd jak Sanah, Mata czy Dawid Podsiadło.

– Nazwiska artystów, z którymi jestem na tej liście, są u nas bardzo popularne, a o mnie w Polsce to chyba właściwie mało kto słyszał – mówi skrzypek. – Ludzie więc pewnie zadają sobie pytanie: kim jest ten Maestro Chives?

Marcin skrzypce wziął do ręki jako sześciolatek. Tuż przed nim przygodę z tym instrumentem rozpoczął jego starszy kuzyn, więc Marcin też zapragnął spróbować. Tym bardziej, że – jak wspomina – do muzyki ciągnęło go od zawsze.

- Najpierw interesowałem się instrumentami klawiszowymi – opowiada. – Brat miał keyboard, na którym właściwie to ja częściej grałem. Wygrywałem z pamięci różne melodyjki, a gdy mi się skończyły pomysły, uznałem, że trzeba nauczyć się nut. Rodzice zapisali mnie więc do szkoły muzycznej.

Tam zaś fachowcy od muzyki stwierdzili, że ma on – bardziej niż do gry na fortepianie – predyspozycje do skrzypiec.

Jak wspomina muzyk, pierwsze dwa tygodnie nauki w szkole muzycznej wypełniała wyłącznie... zabawa z patyczkami. Miała ona celu odpowiednie ustawienie jego rąk.

- A do tego spowodowała głód skrzypiec – śmieje się. – Musiałem bowiem sporo poczekać, zanim dostałem do ręki ten instrument i mogłem wydobyć z niego pierwsze dźwięki. A kiedy w końcu to się stało, spędziłem ze skrzypcami całą noc. Dzieliliśmy nawet poduszkę – Marcin uśmiecha się do wspomnień.

Kolejne tygodnie, miesiące i lata to długie godziny ćwiczeń i mnóstwo wyrzeczeń. Marcin robił wszystko, by mieszkający za ścianą brat przestał narzekać na wydawane przez skrzypce dźwięki, a zaczął wręcz prosić Marcina o zagranie kolejnego utworu. A z tymi ćwiczeniami, to jak u każdego dziecka – bywało różnie. Nie zawsze łatwo było znaleźć równowagę między życiem młodego muzyka, a zwykłego nastolatka.

- Bywały momenty, że miałem ochotę rzucić ten instrument w kąt – przyznaje. – Nauka gry na skrzypcach nie jest łatwa. To pasmo wzlotów i upadków. Czasem bywało bardzo ciężko. Szczególnie, gdy trzeba było przysiąść do ćwiczeń przed jakimś koncertem lub egzaminem, a za oknem kusiło słoneczko i grający w piłkę koledzy. Mocno przeszkadzał też komputer. To były czasy pierwszych gier... Trudno się było od nich oderwać.

Jak wspomina, czasami uciekał się do małych oszustw. Zamiast ćwiczyć pół dnia na skrzypcach, nagrywał na komputerowy mikrofon tylko 10-minutowy kawałeczek swoich muzycznych ćwiczeń, po czym „zapętlał” to nagranie i puszczał na głos, a sam zasiadał do komputera.

– Dzięki temu mama, słysząc przez ścianę skrzypce, była spokojna, że ćwiczę, a ja w tym czasie mogłem sobie pograć i na komputerze. Ale w końcu mnie nakryła – śmieje się muzyk.

Tak naprawdę jednak ćwiczył bardzo dużo. Od początku bowiem czuł, że to ze skrzypcami zwiąże swoją przyszłość.

- Gdy inne dzieci mówiły, że jak dorosną, to zostaną policjantami czy strażakami, ja zawsze powtarzałem, że będę muzykiem. Nigdy nie myślałem o żadnej alternatywie – wyznaje.

W pewnym momencie muzyka klasyka przestała Marcinowi wystarczać. Do wydobycia ze skrzypiec bardziej nowoczesnych dźwięków zainspirowała go Vanessa-Mae – pochodząca z Singapuru brytyjska skrzypaczka, która w latach 90. wdarła się na szczyty list przebojów łącząc pop i klasykę.

– Dostałem jej kasetę pod choinkę. Słuchałem jej bez przerwy przez dwa tygodnie. I to było takie „bum”. Uświadomiłem sobie, że chcę ruszyć muzycznie właśnie w tym kierunku – opowiada białostoczanin.

Nie tylko gra, ale i komponuje

Wielką pasją Marcina Roszkowskiego jest także tworzenie muzyki. Pierwsze próby komponowania podjął, kiedy w jego domu pojawił się pierwszy komputer.

- Nic nie umiałem i właściwie miałem małe możliwości, ale już coś tam robiłem. Na komputerowy mikrofonik nagrywałem odgłosy wydawane przez kota czy też syreny z radiowozu i łączyłem to z muzyką… Mam nawet jeszcze gdzieś głęboko w szufladzie te nagrania – opowiada. – Potem, w liceum, gdy były już większe możliwości techniczne, zacząłem robić lepsze produkcje. A na studiach postanowiłem do tej muzyki elektronicznej dodać moje skrzypce – wspomina muzyk.

Wszystko lądowało jednak w przysłowiowej szufladzie. To, co robił, mocno bowiem „gryzło się” z tym, czego był uczony przez lata. Obawiał się więc reakcji środowiska na jego odważne łączenie obu tak różnych od siebie światów – muzyki klasycznej i eketronicznej.

- Te konkursy, fraki, smokingi, muszki i ta cała powaga związana z muzyką klasyczną kłóciła się mocno z tym, co grało u mnie w domu. Martwiłem się więc, jak moje kompozycje zostaną odebrane przez innych. Co będzie, gdy ludzie się dowiedzą, że po latach grania u dobrego profesora teraz tak się wygłupiam z moimi skrzypcami. To mogłoby być odebrane jako bezczeszczenie i skrzypiec, i całej sztuki – zaznacza.

Z czasem jednak coraz bardziej się przełamywał, nabierał coraz więcej odwagi i coraz śmielej odchodził od tego klasycznego podejścia do skrzypiec.

Na początku swoje muzyczne eksperymenty pokazywał jedynie bliskim. Potem zdobył się na pierwsze publiczne występy w jednym z białostockich klubów.

- To był nieistniejący już klub Black Diamond. Przechodziłem kiedyś obok niego wieczorem ze skrzypcami i razem z kolegami postanowiliśmy wejść do środka. Podłączyłem tam skrzypce i zagrałem kilka dźwięków, a ludziom się to spodobało. Zacząłem więc grać tam regularnie, nawet dwa razy w tygodniu – wspomina.

Później zdecydował się sprawdzić, jak na jego twórczość zareagują internauci. I tak zaczął zamieszczać na YouTube kolejne nagrania, głównie covery, które szybko zaczęły bić rekordy popularności. Na licznikach pod jego muzycznymi filmikami widnieją dziś miliony wyświetleń!

- Zupełnie nie spodziewałem się, że te filmy wzbudzą jakieś zainteresowanie. Do pierwszego nagrania, zrealizowanego w przykurzonym pokoju i białych skarpetach, zupełnie się nie przygotowywałem. Nawet twórcy kawałka „Tsunami”, który wykonałem - DVBBS & Borgeous – śmiali się, że chłopak w białych skarpetach zrobił taką furorę w internecie – zdradza Marcin.

Kolejne utwory na jego koncie zaczęły pojawiać się regularnie. Każdy z nich wzbudzał niemałe zainteresowanie internautów. Muzyk najpierw stawiał na covery znanych i lubianych przez publiczność utworów, ale jakiś czas temu postanowił skupić się już tylko na własnej twórczości. I, jak się okazuje, to był strzał w dziesiątkę.

Jego muzyka cieszy się popularnością również poza granicami naszego kraju. Białostoczanin ma swoich słuchaczy głównie w Stanach Zjednoczonych, Indiach i w Niemczech. Polska, pod względem ich liczby, jest dopiero na 13. miejscu.

- Nigdy nie wiadomo, co chwyci. Do internetu wrzucam to, co mi się podoba. Gdy czuję, że jak tego słucham, to spadają gwiazdy... Ale ta popularność zależy i od szczęścia, i od promocji - zdradza.

Utworem, który obecnie swoją popularnością zdecydowanie przewyższa inne, jest „Royalty”. Białostocki artysta wykorzystaną w nim linię melodyczną skomponował kilka lat przed premierą, jednak nuty długo leżały w szufladzie. Aż do 2021 roku, kiedy to utwór ten ujrzał w końcu światło dzienne.

- Skontaktowałem się z portugalskim producentem Egzodem. Usłyszał tę melodię i bardzo mu się spodobała. Dorzucił do tego fajne chóry i zrobił całą aranżację. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby dać też jakiś wokal. Same skrzypce się bronią, ale czasami warto dodać jeszcze coś chwytliwego – opowiada Marcin.

Padło na pochodzące ze Stanów Zjednoczonych siostry Neoni.

- Wszystko razem ładnie „zażarło”. Uważam, że miło się tego słucha. Jest to dopieszczone i właśnie takie, jakbym chciał – wyznaje Maestro Chives.

Po jakimś czasie od premiery „Royalty” w internecie zaczęły się pojawiać kolejne filmiki powstałe z wykorzystaniem tego utworu, kolejne rolki na Instagramie i TikToki. Fragmenty „Royalty” zaczęli zamieszczać u siebie influeserzy z całego świata. I finalnie utwór ten stał się prawdziwym wiralem. Na dwóch kontach na YouTube i Spotify ma on dziś około 450 milionów odsłon.

- Obecnie jest to właściwie przebój. Kawałek jest słuchany na całym świecie, a jak ktoś używa Facebooka czy Instagrama, ta melodia na pewno obiła mu się o uszy – przyznaje Marcin. - Kiedyś, gdy słuchałem kogoś, kto ma takie wyświetlenia i przeboje, np. Calvina Harrisa czy Davida Guettte, zastanawiałem się, jak dany kawałek powstawał. Czy jego autor jechał akurat autobusem, czy pociągiem, a może siedział sobie w pokoju i usłyszał w głowie tę melodię? Może zamknął się w studiu na dwa tygodnie i tyko komponował?

Teraz Marcin – na swoim przykładzie – już wie, jak powstają hity.

- W wyklejonym pomarańczową gąbką pokoiku 3 na 3 metry przy ul. Waszyngtona w Białymstoku, przy napływie inwencji twórczej – śmieje się białostoczanin.

Jak widać, poprzeczkę zawiesił sobie bardzo wysoko. Jednak, jak twierdzi, wcale nie zależy mu na tym, by za wszelką cenę ją przeskoczyć. Z wydawaniem kolejnych nowości zbytnio się nie spieszy. Chociaż zdradza, że szufladę i głowę ma pełną kolejnych melodii i pomysłów.

- Wszyscy żyjemy w pośpiechu. Dzisiaj mało kto ma czas, żeby porządnie przesłuchać jakąś płytę od początku do końca, a długie piosenki są zaraz przełączane. Dlatego ja wolę raz na rok zająć komuś te trzy minuty i dać mu czas, by mnie zapamiętał – mówi. - Nie mam parcia. Chcę, żeby wszystko działo się naturalnie i szło swoim spokojnym tokiem. Jeśli ludzie będą chcieli tego słuchać – super! Jeśli nie, to nic na siłę. Jeśli nie mam ochoty, nie odpalam programu muzycznego przez pół roku. A potem, po tej przerwie, potrafię przez dwie noce nie odchodzić od komputera.

Obecnie skrzypce towarzyszą Marcinowi praktycznie bez przerwy. Próby, koncerty i spektakle w Operze i Filharmonii Podlaskiej godzi na co dzień z występami w klubach, różnego rodzaju eventach czy festiwalach.

- Tych moich solowych występów jest bardzo dużo. Nawet więcej niż tych orkiestrowych. A jako że muzyka klubowa ma swoją porę, to często zdarza się, że klasykę gram o 19, a chwilę później, w okolicach godziny 23, już tę nowoczesną muzykę – zdradza.

Bywają jednak dni, że nie bierze skrzypiec do ręki. Takie krótkie rozstania z instrumentem są mu potrzebne.

- Ten odpoczynek fizyczny i psychiczny jest niezbędny. Mięśnie się regenerują i można się zresetować. Później na świeżo prowadzi się ten smyczek – tłumaczy.

I przyznaje, obecnie zarówno klasyka, jak i elektronika, są dla niego równie ważne. Jeden i drugi rodzaj muzyki wykonuje z przyjemnością. Jednak na co dzień, to ten drugi gatunek króluje w jego głośnikach i słuchawkach.

– Zawsze bliżej było mi do elektroniki i techno. A że mamy takie czasy i duże możliwości technicznie, to czemu by tego nie wykorzystać. Tradycyjne skrzypce mają fajne i niezastąpione brzmienie. Ale czasami warto dołożyć do nich coś ciekawego i innego.

2024-07-04T13:25:24Z dg43tfdfdgfd