HALINA ROWICKA-KALCZYńSKA WSPOMINA OSTATNIE CHWILE MężA. "CZEKAłO GO UMIERANIE W BóLACH"

— Od dawna nie dostaję zbyt ciekawych propozycji. A nie biorę wszystkiego, jak leci. Wolę zrobić monodram i jeździć z nim po Polsce, niż grać byle co w serialu. (…) Dla dojrzałych aktorek wciąż jest mało interesujących ról. W pewnym wieku stajemy się niewidzialne dla reżyserów i producentów – mówi Plejadzie Halina Rowicka-Kalczyńska. Gwiazda serialu "Dom" komentuje sytuację polityczną w kraju i wspomina ostatnie chwile spędzone z mężem.

Halina Rowicka-Kalczyńska w rozmowie z Plejadą:

  • wspomina pracę na planie serialu "Dom"
  • mówi o tym, jak dawniej kręciło się sceny erotyczne
  • zdradza, jak zakończyła się współpraca jej córki Anny Kalczyńskiej z TVN-em
  • przyznaje, co sądzi o aktorach angażujących się w politykę
  • wraca do trudnych chwil związanych z chorobą i odejściem jej męża

Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Michał Misiorek, Plejada.pl: Często jest pani pytana o "Dom"? Często w pani obecności ludzie wspominają ten serial?

Halina Rowicka-Kalczyńska: Jestem kojarzona przede wszystkim z tym serialem. Choć czasem zdarzają się też niespodzianki. Niedawno jakaś pani zaczepiła mnie na ulicy, zaczęła prawić mi komplementy i zapytała, czy wiem, jaka moja rola zapadła jej najbardziej w pamięci. Byłam przekonana, że chodzi jej o "Dom". Okazało się jednak, że miała na myśli spektakl "Miesiąc na wsi" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, który graliśmy w Teatrze Małym. To było świetne przedstawienie w fenomenalnej obsadzie – Kucówna, Łapicki, Kolberger, Machulski, Wichniarz, Janczar… Zresztą, mam zabawną anegdotę z nim związaną.

Proszę opowiedzieć.

Któregoś razu w trakcie spektaklu poczułam, że leci mi krew z nosa. Nie było obok żadnej kurtyny, za którą mogłabym się schować. Nie wiedziałam, co zrobić. Pochyliłam się więc nad oczkiem wodnym, które było elementem scenografii, złapałam się za nos i zaczęłam mówić swoją kwestię. Starałam się je maksymalnie skrócić, by jak najszybciej wejść za kulisy, ale i tak chwilę to trwało. Kątem oka zobaczyłam Krzysia Kolbergera, który stał przodem do mnie, a tyłem do publiczności. Nie umiał powstrzymać śmiechu.

Po spektaklu podszedł do mnie, żeby mnie przeprosić. Wyjaśnił, że usłyszał dialog dwóch pań z widowni i nie był w stanie wytrzymać. Jedna powiedziała do drugiej: "Popatrz! To prawdziwa krew. Zobacz, jak ona gra. To niesamowite". (śmiech) One myślały, że to element przedstawienia i codziennie tak to wygląda. Co tam pot i łzy na scenie, krew to dopiero poświęcenie w imię sztuki. (śmiech)

Na czym, pani zdaniem, polega fenomen "Domu"? Dlaczego po tylu latach ludzie wciąż pamiętają ten serial i darzą go sentymentem?

Ten serial był realizowany metodą filmową. Jeden odcinek nagrywaliśmy przez miesiąc. Janek Łomnicki wywodził się z dokumentu, więc rzetelnie do wszystkiego podchodził. Wyczulony był na każde kłamstwo, każdą niedoróbkę. U niego wszystko musiało być na sto procent.

[object Promise]

"Dom" to chyba jedyny polski serial, którego cztery sezony powstawały przez aż 20 lat. Z czego to wynikało?

Między innymi z cenzury. Komunistycznym władzom ten serial się nie podobał. Łomnicki i Mularczyk toczyli o niego boje. Początkowo miał powstać tylko jeden sezon. Ale w związku z ogromnym zainteresowaniem, jakim się cieszył, scenarzyści postanowili napisać kolejne odcinki. Jednak do samego końcu nikt nie miał pewności, czy decydenci w TVP zgodzą się na kręcenie drugiego sezonu. Na szczęście, udało się. Potem znowu musieliśmy czekać kilka lat, zanim wróciliśmy na plan. Całość była pomyślana w ten sposób, żeby "Dom" był zamkniętą całością. Wszyscy wiedzieliśmy, że czwarta część będzie ostatnią.

Nikt nie wpadł potem na pomysł, by nagrywać kolejne sezony?

Pojawiało się wiele takich głosów, ale Andrzej Mularczyk twardo stał przy swoim. Uważał, że serial zakończył się wraz z końcem czwartego sezonu i nie chciał zgodzić się na pisanie kolejnych odcinków. Próbowano go do tego przekonać, ale nic to nie dało. Ani on, ani Janek Łomnicki nie byli zainteresowani wchodzeniem raz jeszcze do tej rzeki.

Podobno niebawem powstanie nowa wersja "Trędowatej". Gdyby ktoś postanowił nakręcić nową wersję "Domu", chciałaby pani w niej zagrać?

Wydaje mi się, że to byłoby karkołomne zadanie. Trudno byłoby nakręcić nową wersję takiego serialu. Ale jeśli ktoś napisałby ciąg dalszy scenariusza i zechciał opowiedzieć inną historię, ale odwołującą się do tego, co wydarzyło się w poprzednich sezonach, to czemu nie…? Mogłoby z tego wyjść coś ciekawego. Chętnie bym w tym zagrała. Mam nadzieje, że moi koledzy i koleżanki również. Oczywiście, ci, którzy jeszcze żyją, bo spora część obsady jest już po tamtej stronie.

Halina Rowicka-Kalczyńska wspomina pracę na planie "Domu": miałam duże wątpliwości, czy przyjąć tę propozycję

Pamięta pani moment, gdy otrzymała propozycję zagrania w "Domu"?

Podeszłam do tej propozycji z wielkim dystansem. Miałam duże wątpliwości, czy ją przyjmować. Uważałam, że moja postać jest napisana tak czarną kreską, że będę straszyła z ekranów. Co prawda Janek Łomnicki powtarzał mi, że jak moja bohaterka będzie umierała, to wszyscy będą płakać. Ale mnie to nie satysfakcjonowało. Dobrze wiedziałam, że zanim do tego dojdzie, zostanę znienawidzona. (śmiech)

[object Promise]

Na szczęście, miałam dobre porozumienie z Andrzejem Mularczykiem i przed przystąpieniem do zdjęć dostałam od niego zgodę na to, by trochę uczłowieczyć tę moją Ewę. I mam wrażenie, że mi się to udało – że obroniłam ją w pewien sposób. Tak przynajmniej uważał Andrzej. Kiedyś powiedział mi: "Chciałem ci złożyć hołd za to, w jaki sposób zagrałaś najtrudniejszą rolę w naszym serialu". On był niezwykle otwarty na współpracę i pochylał się nad argumentami aktorów, starał się je zrozumieć. Niestety, Andrzej opuścił ten ziemski padół i w zeszłym tygodniu go pożegnaliśmy. Dziś to ja chciałabym złożyć mu niski pokłon za to, co robił i jaki był. W mojej pamięci, a także w historii naszej kinematografii, zapisał się jako czołowy scenarzysta filmu polskiego.

Nie bała się pani porównań do Joanny Pacuły, która wcześniej grała tę rolę?

Nie miałam pojęcia o tym, że ktoś wcześniej grał tę rolę. I mówię to zupełnie szczerze. Byłam wtedy zapracowana, sporo grałam w Teatrze Narodowym i nie oglądałam "Domu". Miałam świadomość, że powstał taki serial i że cieszy się dobrymi opiniami, ale na tym moja wiedza się kończyła.

Przystępując do rozmów o roli Ewy, nikt mi nie powiedział, że wcześniej grała ją Pacuła. Dowiedziałam się tego dopiero po jakimś czasie. Zdziwiona zapytałam wtedy Janka, o co chodzi. Inaczej gra się przecież nową postać, a inaczej kontynuację. Usłyszałam wtedy, że mam się tym w ogóle nie przejmować i budować rolę po swojemu. Tak więc przed wejściem na plan "Domu" nawet nie obejrzałam wcześniejszych odcinków.

Z perspektywy czasu ta rola więcej pani dała czy zabrała?

Myślę, że jednak więcej mi dała. Przede wszystkim doświadczenie. Praca z Jankiem była przyjemnością, mimo że był wymagający. Znakomicie się dogadywaliśmy. On kochał aktorów i wynosił ich na piedestał, co prawda nie wszystkich, ale ja, na szczęście, byłam w gronie tych, których cenił, podobnie jak Jana Englerta czy Bożenę Dykiel.

A propos stawiania aktorów na pierwszym miejscu, to przypomniała mi się teraz anegdota z planu "Domu". Kręciliśmy już któryś kolejny sezon i zobaczyłam, że asystentka reżysera jakoś przesadnie o mnie dba. Co chwilę pyta, czy chcę usiąść, czy podać mi wodę, czy potrzebuję przerwy.

[object Promise]

Nigdy później nie usłyszała pani od nikogo, że za bardzo kojarzy się pani z tym serialem i dlatego nie dostanie jakieś innej roli?

Nikt nie powiedział mi czegoś takiego wprost. Ale, rzeczywiście, od czasów "Domu" nie jestem rozpieszczana propozycjami. Czy to dlatego, że za bardzo kojarzę się z serialową Ewą? Czy może to kwestia czegoś innego? Tego nie wiem, ale też nie zastanawiam się nad tym. Cały czas jestem aktywna i wydeptuję sobie własne zawodowe ścieżki. Zrobiłam w ostatnim czasie dwa spektakle bazujące na twórczości Agnieszki Osieckiej, a niedawno – w Teatrze Klasyki Polskiej – sztukę "Król i caryca".

Są takie chwile z planu serialu "Dom", które szczególnie mocno utkwiły pani w pamięci?

Jak dziś pamiętam moment, gdy kręciliśmy scenę, w której bohater grany przez Tadeusza Janczara popełniał samobójstwo. Było to dla mnie wstrząsające. Janczar wtedy chorował, miał problemy schizofreniczne. To, co przygotowali dla niego scenarzyści, było mocno wpisane w jego prywatną sytuację. Patrzenie na to, jak wyskakuje on z okna, by skończyć ze swoim życiem, było dla mnie bolesne.

Ale mam też wiele wesołych wspomnień z planu. Gdy mój syn Filip był malutki, grał mojego serialowego syna. Któregoś dnia kręciliśmy sceny w obejściu rodziców głównego bohatera. Filip miał zaganiać gąski czy kury. Oszczędzało się wtedy taśmę, więc próby nie były rejestrowane przez kamery. Po dwóch czy trzech podejściach, chwilę przed tym, jak miał paść klaps, mój syn stwierdził, że nie jest już zainteresowany bieganiem za ptakami – że już mu się nie chce. Mieliśmy więc problem.

I co zrobiliście?

Reżyser zarządził dwugodzinną przerwę. Wzięłam Filipa na spacer, podczas którego namawiałam go, żeby jeszcze trochę pobiegał za kurkami. Na szczęście, dał się przekonać. Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby odmówił współpracy.

Halina Rowicka-Kalczyńska o mobbingu: nie mam takich doświadczeń

W "Domu" grała pani też w scenach łóżkowych. Jak ich kręcenie wyglądało od kulis?

Patrząc na to, jak dzisiaj wyglądają sceny erotyczne, tamte trudno nazwać łóżkowymi. (śmiech) Oczywiście, starano się zapewnić nam intymność. Na planie zostawały tylko niezbędne osoby. Ale pamiętam, że raz, podczas kręcenia takiej sceny, pomiędzy mną a reżyserem doszło do zgrzytu. W scenariuszu było napisane, że Ewa – po tym, jak pierwszy raz poszła z Andrzejem do łóżka – jest nieobecna i cały czas myśli o jego byłej dziewczynie, a chwilę później wprost porusza jej temat.

Może mężczyźni tak to widzą, ale moim zdaniem żadna kobieta tak by się nie zachowała. To dla mnie niedorzeczne, żeby po akcie spełnienia mówić o swojej konkurentce – w dodatku takiej, która wpędza nas w kompleksy. Tłumaczyłam to Jankowi, ale on nie rozumiał mojego punktu widzenia. Zaproponowałam mu inną wersję dialogu, a on wpadł w szał. Doszło między nami do awantury. On był cholerykiem, łatwo się zapalał, ale ja się go nie bałam. W odróżnieniu od reszty ekipy.

Co wydarzyło się dalej?

Padła propozycja, żeby zadzwonić do któregoś ze scenarzystów. Dzięki Bogu odebrał Andrzej Mularczyk, z którym świetnie się rozumiałam. Janek powiedział mu, o co chodzi, a potem dał mi słuchawkę. Wytłumaczyłam Andrzejowi mój punkt widzenia i przedstawiłam pomysł, jak zmienić tę scenę. Przyznał mi rację i poprosił, żebym przekazała telefon Jankowi. On tylko pokiwał głową i powiedział: "No dobrze, skoro pani Rowicka sobie tak życzy, to proszę bardzo". I zagraliśmy t�� scenę zgodnie z moimi sugestiami.

Kiedykolwiek podczas kręcenia tego typu scen jakiś aktor pozwolił sobie na za dużo, próbował przekroczyć pani granice?

Nie. Nie mam takich doświadczeń. Oczywiście, zdarzali się aktorzy, którzy ponad miarę uwielbiali kobiety, np. Andrzej Łapicki. Wiele razy z nim pracowałam, czułam, że mu się podobam, ale nigdy nie przekroczył żadnej granicy. Pewnie gdybym zareagowała na jego zaloty, mógłby rozwinąć się między nami romans. Ale on czuł dystans z mojej strony i to szanował.

Przemocowych reżyserów też nie spotkała pani na swojej drodze? Nigdy nie doświadczyła pani mobbingu?

I tu pojawia się pytanie, co nazywamy mobbingiem. Na planie filmowym czy na scenie wszyscy pracujemy na emocjach, często wysokich. I czasami trudno się kontrolować. Zdarza się, że powie się dwa słowa za dużo, ale przecież nie po to, by kogoś urazić, tylko by osiągnąć konkretny cel. Ta granica jest cienka. Łatwo ją przekroczyć. Zwłaszcza że są reżyserzy, którzy czują się bogami i wydaje im się, że wszystko mogą.

[object Promise]

Pamiętam, jak kiedyś Janek Łomnicki wpadł w szał na planie "Domu", bo pewien młody chłopak nie umiał zrealizować jego polecenia. Zaczął rozkręcać się emocjonalnie. Jego uwagi mogły tylko pogorszyć sytuację. Ekipa zamarła, jak zawsze w takich sytuacjach. A ja ze spokojem odważyłam się porozmawiać z nim i przekonałam go, żeby zarządził przerwę. I tak też się stało. Emocje przygasły i po jakimś czasie wróciliśmy do pracy.

Odważna pani była.

Po prostu dobrze dogadywałam się z Jankiem. Wiedziałam, że mnie ceni i mogłam sobie pozwolić na tego typu uwagi.

Rozumiem, że pani nie poczuła się nigdy urażona słowami jakiegoś reżysera?

Nie. Choć gdy pracowałam z Adamem Hanuszkiewiczem, to wielokrotnie z jego ust padały ostre słowa na temat aktorów. Ale wszyscy wiedzieliśmy, czemu to służy. Nikt nie traktował tego personalnie, nikt nie brał tego do siebie. Ważny był dla nas wspólny cel.

Pani zdaniem dobrze, że dziś głośno mówi się o przypadkach mobbingu i molestowania w artystycznym środowisku?

Ależ oczywiście, że dobrze. Choć – z drugiej strony – uważam, że teatr nie powinien być biurem. Mimo że i tu, i tu się pracuje, to jednak te miejsca funkcjonują na innych zasadach. Nie można przykładać do nich tej samej miary. Na scenie działamy na zupełnie innym poziomie emocji.

[object Promise]

Pani wciąż chodzi na castingi i zdjęcia próbne?

Jeśli ktoś mnie na nie zaprasza, to tak. Ale to zdarza się dość rzadko.

Nie zabiega pani o nowe role?

Chyba nie wzbudzam specjalnego zainteresowania swoją osobą. Szczerze mówiąc, od dawna nie dostaję zbyt ciekawych propozycji. A nie jestem aktorką, która bierze wszystko, jak leci. Wolę zrobić monodram i jeździć z nim po Polsce, niż grać byle co w serialu. To daje mi zdecydowanie więcej satysfakcji niż przypadkowe obijanie się po ekranie. Inna sprawa jest taka, że dla dojrzałych aktorek wciąż jest mało interesujących ról. W pewnym wieku stajemy się niewidzialne dla reżyserów i producentów. Stawia się głównie na młodych. Ale trudno się temu dziwić. Taka kolej rzeczy.

Wierzy pani, że jeszcze jakaś duża rola przed panią?

Nie wiem. Pewnie, że chciałabym zmierzyć się z jakimś nowym wyzwaniem – tak jak niedawno zmierzyłam się z rolą carycy Katarzyny, którą sobie sama wymyśliłam i o którą długo walczyłam. Najpierw trafiłam na dwa tomy korespondencji między carycą a królem Stanisławem Augustem. To było prawie 700 stron ich listów.

[object Promise]

Wszystko to zawarłam w scenariuszu, który pokazałam Jurkowi Zelnikowi. On początkowo nie był przekonany do tego pomysłu. Miał wątpliwości, czy kogoś to zainteresuje. Udałam się więc z tym do Maćka Wojtyszki. On się tym zachwycił i wyraził chęć współpracy. Potem jednak Jurek Zelnik zmienił zdanie. Ostatecznie to on wyreżyserował tę sztukę, a Wojtyszko został naszym opiekunem artystycznym. Na końcu namówiłam Jurka Gajewskiego do tego, by zarządzany przez niego Teatr Klasyki Polskiej umieścił ten spektakl w swoim repertuarze. Tak więc byłam inicjatorką tego przedstawienia i jeszcze sama się w nim obsadziłam.

Halina Rowicka-Kalczyńska o sytuacji w Polsce: politycy od lat walczą o wpływy i nieustannie dzielą Polaków

Ten spektakl w jakimś stopniu to wyraz pani patriotyzmu, pani miłości do ojczyzny?

To wielkie słowa. Tu nie chodzi o jakiś wielki patriotyzm, tylko o mądrość, którą niesie ze sobą ta sztuka. W historii, którą pokazujemy na scenie, możemy dziś przeglądać się jak w lustrze. Ona jest boleśnie aktualna. W pewnym momencie, jako caryca, mówię: "Polacy, nie można wchłonąć ich państwa, (…) należy więc zdemoralizować ich do szpiku kości. Trzeba rozłożyć ten naród od wewnątrz. Zabić jego moralność. Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali. Trzeba ich ogłupić, zdeprawować, zabić ducha. Doprowadzić do tego, aby przestali wierzyć w cokolwiek, z wyjątkiem mamony i pajdy chleba".

Czy tego nie robią właśnie politycy? Czy ta historia nie powtarza się na naszych oczach? Ten monolog na Facebooku polubiło 18 tysięcy osób, a 1400 skomentowało. Przerosło to moje najśmielsze oczekiwania. To dowód na to, że Polacy nie są nastawieni wyłącznie na komedie, ale również na spektakle, które podejmują poważniejsze tematy.

Dlaczego postanowiła pani zaprosić do współpracy akurat Jerzego Zelnika?

Najpierw to Jurek zaproponował mi, żebyśmy zrobili razem spektakl na podstawie wierszy Szymborskiej. Zaczęliśmy się do tego przymierzać, ale Jurek doszedł do wniosku, że trudno będzie znaleźć widzów, którzy przyjdą do teatru posłuchać poezji. I ten pomysł upadł. Gdy więc zaczęłam się zastanawiać, kto mógłby zagrać króla Stanisława Augusta, od razu pomyślałam o Jurku. Uważam, że to świetny aktor i idealnie pasuje do tej roli.

Nie przeszkadzało pani jego polityczne zaangażowanie?

Ależ on nie chce mieć nic wspólnego z polityką. Broni się przed tym rękami i nogami.

Był jednak czas, kiedy popierał PiS.

I teraz to się za nim ciągnie, mimo że już się z tego wyleczył i nie walczy politycznie. Natomiast prawda jest taka, że to, co kiedyś mówił, mocno mu zaszkodziło. Przez wielu został wykluczony ze środowiska. Wiem, że boleśnie to przeżył.

[object Promise]

Pani zdaniem aktorzy powinni zabierać głos w sprawach społeczno-politycznych?

Jeśli mają taką ochotę, proszę bardzo. Każdy obywatel ma do tego pełne prawo. Ale uważam, że nie należy szermować swoimi poglądami. To zostawmy politykom. Aktorzy nie powinni stawać na czele partyjnych układów i dawać swojej twarzy programom politycznym. Nie taka jest nasza rola.

Pani chyba nigdy nie opowiedziała się po żadnej ze stron politycznego sporu.

Bo nikt mnie o to nie pytał. Raczej jestem konserwatystką, więc może się pan domyślić, jakie mam poglądy. Daleko mi do lewicy. Ale nie mam natury aktywistki i nie zamierzam publicznie wspierać żadnej partii. Mam dystans do tego, co dzieje się w polityce.

Niedawno gościła pani na antenie Telewizji Republika. Nie bała się pani, że zostanie to odczytane jako deklaracja polityczna z pani strony?

Ale przecież zaproszono mnie tam, bym opowiedziała o spektaklu "Król i caryca", a nie o polityce. Gdyby inna telewizja zechciała przeprowadzić ze mną wywiad na ten temat, też bym się zgodziła. Takie propozycje jednak nie padły. Natomiast uważam, że każda forma promocji przedstawienia jest dobra. Przecież widzowie Republiki też chodzą do teatru.

Jak reaguje pani na to, co obecnie dzieje się w naszym kraju?

Krytycznie patrzę na sprawy ekonomiczne – m.in. na opóźnianie budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Słuchałam wielu podcastów, przeczytałam sporo raportów i analiz na ten temat.

[object Promise]

Podobnie jak tym, że zatrzymano budową elektrowni atomowej w naszym kraju. Mimo że Francja mierzy się teraz z wielkimi problemami, Macron ogłosił, że w najbliższych latach powstanie tam aż siedem nowych elektrowni. U nas sytuacja gospodarcza jest dobra, mamy świetne PKB, a odkładamy w czasie tak ważne inwestycje. Skąd będziemy czerpać energię za parę lat? Dlaczego nikt nie myśli o naszej przyszłości?

Domyślam się, że nie ma pani najlepszego zdania o politykach rządzących teraz Polską.

Nie chcę nikogo oceniać. Politycy od lat walczą o wpływy i nieustannie dzielą Polaków. Zarówno ci z jednej, jak i z drugiej strony. Wszyscy mają swoje na sumieniu. To karygodne! Powinno im zależeć na interesie ojczyzny i dobru rodaków, a zależy głównie na partyjnych interesach. Ludzie to widzą. Wystarczy spojrzeć na komentarze, które znalazły się na Facebooku pod monologiem carycy Katarzyny, który nagrałam. Wszyscy są zatroskani o Polskę. Ja też jestem. Zatroskana i bezradna.

Halina Rowicka-Kalczyńska o córce Annie: wydaje mi się, że po tylu latach w TVN-ie zasłużyła na coś więcej

Pani córka – Anna Kalczyńska, ruszyła niedawno z nowym programem o tematyce geopolitycznej. Cieszy się pani z tego?

Bardzo! Ania jest wykształcona, zna języki i ma ogromną wiedzę o świecie – szczególnie o Unii Europejskiej i Francji. Drzemie w niej wielki potencjał. Prowadząc "Dzień dobry TVN", nie zawsze miała okazję, by go wykorzystać. Ale zdobyła dzięki temu popularność i miała szansę zmierzyć się z innego rodzaju wyzwaniami.

[object Promise]

Jak zareagowała pani, gdy dowiedziała się, że TVN zakończył współpracę z Anią?

Zanim do tego doszło, zapewniano Anię, że może czuć się bezpiecznie – że nie dotkną ją przetasowania w stacji. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Dokładnie pamiętam ten dzień. Razem z moją młodszą córką poszłyśmy na mszę za zmarłą pięć lat temu siostrę mojego męża. Ania zapowiedziała, że chwilę spóźni się do kościoła, bo zaproszono ją na rozmowę w TVN-ie. Byłyśmy przekonane, że to czysta formalność.

Gdy Ania usiadła obok nas w ławce, powiedziała: "Zwolnili mnie". Byłam przekonana, że żartuje. Okazało się, że nie. Co ciekawe, Alicja – matka chrzestna Ani, za którą była ta msza, przez wiele lat powtarzała, że Ania marnuje się w "Dzień dobry TVN". Uważała, że ma większy potencjał i niepotrzebnie rozmienia się na drobne. Pomyślałam sobie wtedy, że ciocia Ala chyba zadziałała. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Zabolało panią to, w jakiej formie to się odbyło?

Byłam w szoku. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Wydaje mi się, że po tylu latach w TVN-ie Ania zasłużyła na coś więcej. Przecież mogła wrócić do TVN24 albo poprowadzić jakiś inny program. Nikt jej jednak tego nie zaproponował, nie dano jej takiej szansy. Tak się nie robi.

Was chyba łączy bardzo bliska relacja, prawda?

Na szczęście, tak. Mam trójkę dzieci i zarówno ja mam z nimi dobre relacje, jak i one między sobą świetnie się dogadują. Zawsze możemy na siebie liczyć. To dla mnie niezwykle cenne.

Halina Rowicka-Kalczyńska o chorobie męża: lekarz powiedział, że dla Krzysztofa nie ma już ratunku, że zostało mu kilka miesięcy życia

Niebawem minie pięć lat od śmierci pani męża Krzysztofa. Czas leczy rany czy niekoniecznie?

Może to banalny tekst, ale sporo w nim prawdy. W pewnym momencie trzeba pogodzić się z rzeczywistością. Życie toczy się przecież dalej. Oczywiście, brakuje mi Krzysztofa, często o nim myślę, wspominam wspólnie spędzone chwile i zastanawiam się, co by zrobił w tej czy innej sytuacji. Ale chyba nic w tym dziwnego.

[object Promise]

Połączyła was miłość od pierwszego wejrzenia?

Oj, tak. Choć początkowo nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. (śmiech) W szkole teatralnej grałam w spektaklu, z którym po pierwszym roku pojechaliśmy w Polskę, "niosąc kulturę w lud". W nagrodę za niesienie sztuki pod strzechy zaproszono nas na międzynarodowy obóz. Tam spotkałam Krzysztofa. Pracował wtedy jako tzw. kulturalno-oświatowy. Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Zapytałam Jurka Bończaka, kto to jest. Zdziwił się, że nie wiem. Wyjaśnił mi, że to ceniony aktor z Wybrzeża, który przenosi się niebawem do Warszawy. Wydawało mi się, że chciał mi zasugerować, że to dla mnie za wysokie progi. I na tym stanęło.

Jakiś czas później żona kolegi z mojego roku powiedziała mi, że Krzysztof szuka sposobu nawiązania kontaktu ze mną. Zaproponowała, że zorganizuje imprezę, na którą zaprosi moich kolegów z roku i jego, żebyśmy mieli okazję lepiej się poznać. Byłam zachwycona!

Krzysztof tego wieczoru grał w teatrze, więc dotarł spóźniony. Gdy przyszedł, zobaczył, że jestem adorowana przez innych mężczyzn. Miałam wrażenie, że był speszony tą sytuacją. W końcu jednak poprosił mnie do tańca i w tym pierwszym tańcu niemal się oświadczył. A po dwóch tygodniach się zaręczyliśmy. To było jak grom z jasnego nieba! Któraś z koleżanek powiedziała mi, żebym uważała. Sugerowała, że to wszystko to kpina i żarty ze strony Krzysztofa. Okazało się, że nie miała racji.

[object Promise]

Pamięta pani ten moment, kiedy dowiedziała się pani, że mąż ma raka płuc?

Ta diagnoza przychodziła do nas etapami. Najpierw pojawiło się podejrzenie, że Krzysztof ma raka. Udali��my się więc na badania. Po nich okazało się, że to nieoperacyjny nowotwór. Lekarz powiedział nam, że dla Krzysztofa nie ma już ratunku, że zostało mu kilka miesięcy życia. Nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Szukaliśmy innych dróg leczenia. Okazało się, że ani radioterapia, ani chemioterapia nie wchodzą w grę. Odezwaliśmy się więc do przyjaciela w Houston, który pracował i wciąż pracuje nad lekiem na raka. Niestety, on potwierdził tę diagnozę. Powiedział nam, że są przypadki, kiedy medycyna rozkłada ręce. I przypadek Krzysztofa był jednym z nich. Wiedziałam, że nie ma dla niego już żadnej szansy.

Ale zdaje się, że pani mąż nie miał świadomości, jak poważnie jest chory.

Krzysztof wiedział, że jest poważnie chory. Nie miał natomiast świadomości, że to ostateczna sytuacja. Prosiłam lekarzy, żeby nie mówili mu, że zostało mu kilka miesięcy życia. On był bardzo kruchy. Gdyby usłyszał taką diagnozę, momentalnie by się rozsypał. Nie chciałam odbierać mu nadziei. Pamiętam, jak powiedział mi, że boi się, że nie doczeka narodzin naszej wnuczki. Jeszcze w sierpniu zapewniałam go, że wszystko będzie dobrze i na pewno przywita Wandeczkę na tym świecie. Niestety, nie było mu to dane. Zmarł we wrześniu, a nasza wnuczka urodziła się w lutym.

Co w tym wszystkim było dla pani najtrudniejsze?

To, że musiałam przed nim grać i udawać, że będzie dobrze. Czasem popłakiwałam w kątach – tak, żeby Krzysztof tego nie widział. Ania namawiała mnie, żebym powiedziała mu, jaki naprawdę jest jego stan. Wiedziałam jednak, że to zły pomysł. Krzysztof do samego końca był sprawny. W pewnym momencie zaczęły doskwierać mu bóle, ale brał leki, które je łagodziły.

[object Promise]

To znaczy?

Cała rodzina przyjechała do nas na obiad. Krzysztof w pewnym momencie zakrztusił się kompotem i zaczął mieć problemy z oddychaniem. Nic mu nie pomagało, więc moje dzieci zdecydowały, że trzeba wezwać pogotowie. Ratownicy medyczni uznali, że Krzysztof musi trafić do szpitala, żeby zaleczyć to zakrztuszenie. W pełni świadomy i o własnych siłach wsiadł do karetki. Poproszono nas, żebyśmy przyjechali do szpitala za dwie godziny.

Gdy dotarłyśmy tam z Anią, usłyszałyśmy, że z chorym nie ma kontaktu. Krzysztof telefonicznie dał nam znać, że mu zimno. Pielęgniarka to zbyła i powiedziała, że to naturalna reakcja organizmu. Potem było tylko gorzej, ale oszczędzę panu szczegółów. Po trzech dniach w szpitalu Krzysztof zmarł. To nastąpiło dosyć niespodziewanie i był to dla nas szok, ale teraz zdaję sobie sprawę, że zaoszczędzonych zostało mu kilka miesięcy odchodzenia w bólu.

Wierzy pani, że jeszcze się spotkacie – w tym innym, lepszym świecie?

Myślę, że na pewno. Mimo że nie wiem, co czeka mnie po drugiej stronie, jestem przekonana, że życie nie kończy się na ziemi. W przeciwnym razie – po co by to wszystko było? Ta niewiadoma jest ekscytująca.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. W serwisie Plejada.pl każdego dnia piszemy o najważniejszych wydarzeniach show-biznesowych. Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google. Odwiedź nas także na Facebooku, Instagramie, YouTubie oraz TikToku.

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: [email protected].

Dowiedz się jeszcze więcej. Sprawdź najnowsze newsy i bądź na bieżąco

2024-07-05T05:24:47Z dg43tfdfdgfd