BART STASZEWSKI: TO JEST CZAS BUNTU I OPORU. I BęDZIE ON TRWAł DłUżEJ NIż RZąDY PIS

- Premier Mateusz Morawiecki powiedział, że w naszym DNA jest tolerancja i akceptacja, a ja bym powiedział, że w naszym DNA jest zapisany bunt. Ilekroć coś nas zaczyna wkurzać albo ktoś zaczyna nas gnębić, to my zaczynami się buntować - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Bart Staszewski, aktywista na rzecz praw osób LGBT+ i reżyser filmu dokumentalnego "Jesteśmy rodziną". - To już nie jest ten czas, kiedy my będziemy czekali, aż nasze postulaty będą zrealizowane. To jest czas buntu i oporu, który będzie trwał dłużej niż rządy Prawa i Sprawiedliwości - zaznacza.

Już w czwartek o godz. 10.00 w Gazeta.pl premiera serialu dokumentalnego Barta Staszewskiego zatytułowanego "Jesteśmy rodziną". To podróż po polskich domach, w których żyją zwykli ludzie, mający zwykłe problemy. Tyle, że w świetle polskiego prawa nie tworzą oni rodziny. Są Paulina i Patrycja, które spodziewają się kolejnego dziecka. Jest Dorian, który kończy szkołę i wkracza w dorosłość. Jest też Kazik, który pisze list do Watykanu, opisując w nim postępowanie przedstawicieli Kościoła katolickiego wobec osób LGBT+. Jest również Agnieszka, która każdego dnia walczy o sprawność wychodzącej ze śpiączki Zuzy. O nich, a także sytuacji społeczności LGBT+ w Polsce w rozmowie z Gazeta.pl opowiedział Bart Staszewski.

Magdalena Bojanowska, Gazeta.pl: Co chciałeś przekazać serialem "Jesteśmy rodziną"?

Bart Staszewski, aktywista i reżyser: Kiedy ten pomysł się rodził w stowarzyszeniu Miłość Nie Wyklucza, mieliśmy taką ideę, aby pokazać prawdziwych, zwykłych ludzi. W poprzedniej kampanii, która dotyczyła rodzin, chcieliśmy pokazać, co ludzi naprawdę dotyka i oddać im głos. W końcu doszliśmy do wniosku, że zrobimy dłuższą formę o nas, o osobach LGBT+, które żyją w tym społeczeństwie, o różnych rodzajach rodzin, które tworzą. Pomyśleliśmy: "Zróbmy takie call to action do ludzi i zobaczymy, czy ktoś się w ogóle zgłosi". Okazało się, że zgłosiło się mnóstwo ludzi – prawie 130 osób, które były totalnie chętne, żeby podzielić się swoją historią. Mało tego, to wezwanie było skomplikowane, trzeba było opisać swoją historię i ludzie i tak to robili. Tak że oddaliśmy im głos i pokazaliśmy różne konstrukcje społeczne, jakie tworzą.

To nie jest taka typowa laurka aktywistyczna. Tak naprawdę jedynym aktywistą w filmie jest Kazik, a reszta są to zwykli ludzie, którzy normalnie w tym kraju żyją. I to jest właśnie to, co ich łączy: życie w Polsce. I właściwie orientacja seksualna nie jest w tych filmach tematem, tematem jest zwykłe codzienne życie, tyle że jest to życie osób ze społeczności LGBT+.

Coś jeszcze je łączy?

Są bardzo pozytywnie nastawione do życia, mimo że to życie rzuca im kłody pod nogi. To są różni ludzie z różnych zakątków Polski. Oni są tak różni, że trudno znaleźć te wspólne punkty. Wychodzimy z tego, że są to osoby LGBT+, tworzą jakiegoś rodzaju społeczne konstrukcje, związki, chyba że są samotnymi osobami tak jak Kazik, ale one znajdują rodzinę w inny sposób. Nie skupiałem się na tym, co ich łączy, a bardziej na tym, jak różnorodni są. W przeciwieństwie do spotu reklamowego, w którym mielibyśmy jakieś założenia kampanijne, tutaj samo życie napisało nam scenariusz – nie wiedzieliśmy, jak przez ponad rok potoczy się ich życie, a potoczyło się zaskakująco. Więc tak, pokazaliśmy różnorodność, która cechuje naszą społeczność.

A ile trwały prace nad serialem?

Prawie rok. Z niektórymi osobami znałem się dłużej, np. z Kazikiem, więc poszczególne sceny, m.in. świąt Bożego Narodzenia, nagrywaliśmy wcześniej. Wtedy wiedziałem już, że będziemy robić ten film, a to były momenty, których nie moglibyśmy przywrócić. Wówczas był kryzys na polsko-białoruskiej granicy i były takie ujęcia, gdzie uchodźcy leżeli w złotych foliach. Kazik odtworzył to w swojej szopce, co widać na filmie.

Było coś takiego, co zaskoczyło cię w trakcie pracy nad serialem?

Tak, to że Polacy naprawdę potrafią pokazać piękno swojego serca. Na przykład strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Szumie pomagają Zuzie – która jest w śpiączce, potem się wybudza – zejść z czwartego piętra bloku bez windy za każdym razem, kiedy trzeba iść na spacer czy do lekarza, później pomagają ją wnieść do mieszkania. Oni robią to bez żadnej zapłaty. Tam w okolicy byli też rehabilitanci, ludzie z ośrodka leczniczego, którzy traktowali całkowicie naturalnie to, że kobieta żyje z drugą kobietą i ta jedna walczy o drugą, aby wybudziła się ze śpiączki. Są też dziewczyny, które mieszkają na wsi i mają dzieci. Kiedy rodzi im się kolejne dziecko, one nie mają z tego powodu żadnych problemów w swoim otoczeniu, jakbyśmy sobie to wyobrażali. A tak naprawdę gorzej robi się wtedy, kiedy spotykają instytucje, urzędników państwowych. Zarejestrować swojego związku rzecz jasna nie mogą, ale próbują obejść to w jakiś sposób pełnomocnictwami i umowami. Więc pierwsze co robią, jak dziecko się urodzi, to idą do notariusza, aby podpisać taką umowę. I to jest ten problem: ta homofobiczna mniejszość, która nami rządzi, a nie ludzie, którzy w takim spotkaniu real life, mając nawet jakieś tam swoje stereotypy w głowie, okazuje się, że chcą po prostu pomóc. To zresztą wynika z tego serialu: oni nie mają z tym większych problemów. Również Kazik walczy z urzędnikami. Tego w filmie nie widać poza jednym ujęciem, gdzie leży w jego pokoju wydrukowana uchwała anty-LGBT. Więc znowu to politycy, hierarchiczne instytucje stanowią problem, a nie ludzie.

'Jesteśmy rodziną' - kadr z serialu dokumentalnego Materiały prasowe/Miłość Nie Wyklucza

Czyli problem jest na górze?

Dokładnie. Ryba psuje się od głowy i to pokazuje ten film. Moglibyśmy oczywiście próbować znaleźć tylko osoby, które cierpią i stworzyć taki obraz. Jednak wytypowaliśmy ludzi, którzy w tym kraju żyją normalnie, tworzą pewnego rodzaju organizmy i na pewno spotykają się z jakiegoś rodzaju nienawiścią raz na jakiś czas. Ale mam wrażenie, że tym hejterom internetowym, kiedy ma dojść do spotkania na żywo, brakuje odwagi, żeby powiedzieć to wszystko w twarz. Ja – z racji tego, że jestem osobą publicznie znaną –

spotykam się z dużą mową nienawiści, ale gdybyśmy spojrzeli na to w skali Polski, to jest niewielka szansa, że spotkam tego hejtera na ulicy. To nie znaczy, że chcę dewaluować wagę tego problemu, ale z tego serialu wyłania się inny obraz Polski, niż nam się czasami wydaje.

Czyli bohaterzy twojego serialu są szczęśliwi, mieszkając w Polsce?

Tak i pomimo wszystkich tych problemów, to nie jest tak, że to definiuje ich życie, że na tym się skupiają. My, aktywiści, czasami tylko to widzimy, bo naszą rolą jest to zauważać. Ale zwykli ludzie nie są od tego, żeby spełniać nasze oczekiwania czy dostosowywać się do naszej narracji, tylko mówią, jak się czują.

Ci ludzie próbują sobie w tym kraju ułożyć życie, w taki sposób, w jaki jest to możliwe.

Dziewczyny z Żarowa, którym rodzi się syn, próbują w formie notarialnej zabezpieczyć swoje dzieci i próbują sobie dalej żyć. Mają normalne, codzienne problemy. Kazik to samo. Ma taki konflikt wewnętrzny wynikający z jego przynależności do Kościoła katolickiego. Kolejna osoba ma problemy ze związkiem na odległość i trudno jej sobie to ułożyć. Dziewczyny, które prowadzą coachingowe warsztaty dla dzieci z różnych rodzin, próbują opowiedzieć o tym, jak można dać sobie z tym wszystkim radę w życiu. Nie definiuje ich w żaden sposób to, że żyją w Polsce. Wręcz przeciwnie – prowadzą całkiem dobrze prosperujący biznes i to je pcha do przodu. Mnie się wydaje, że odchodzimy od takiej formuły mówienia o tym, jak w Polsce jest źle. O tym i tak dużo rozmawiamy i to wszystko jest prawda, ale pokazujemy też zwykłych ludzi, którzy chcą być szczęśliwi w tym kraju.

Wspomniałeś o Kaziku, niezwykle ciekawym bohaterze serialu. On wysyła list do Watykanu, w którym opisuje, w jaki sposób zachowują się przedstawiciele Kościoła katolickiego względem osób LGBT, m.in. pisze o nazywaniu ich "ideologią". Czy Kazik – katolik i gej – w tej małej miejscowości, w której mieszka, spotyka się z przypadkami homofobii?

Kazik jest tak pozytywną postacią, że nie ma wobec niego jakichś bardziej homofobicznych postaw. On pracuje w wojsku jako mechanik i nawet tam spotyka się raczej z takim ciepłym podejściem, w tym jego przełożonych, do tego, kim jest. Wśród jego kolegów też nie spotyka go nienawiść, może są osoby czasami niechętne do niego, ale z nimi Kazik rozmawia i próbuje "rywalizować" z ich światopoglądem. To, że on pisał ten list do Watykanu, to jest takie metaforyczne i metafizyczne, bo mam wrażenie, że każdy z nas ma takie momenty, w których próbuje uspokoić swoje sumienie. Czasami mówimy swoim najbliższym, matce, ojcu pewne rzeczy, tylko po to, żeby mieć poczucie spełnienia, że wypełniamy jakiś swój obowiązek, żeby mieć poczucie takiego moralnego spokoju. W psychologii, w czasie terapii jest taki moment, w którym trzeba to powiedzieć, wyrzucić to z siebie, żebyśmy nie czuli, że czegoś nie zrobiliśmy. Kazik coś takiego robi w swojej relacji z Kościołem. Ten list nie wynika z naiwności, ale z tej potrzeby, że on jako katolik spełnia swój obowiązek wobec instytucji, w której jest. Poinformował, powiedział, co myśli o tych nieprawościach i nieuczciwościach, a co ta instytucja z tym zrobi, to już jest jej sprawa. Ale on swój obowiązek spełnił, zrobił, co mógł i czuje się oczyszczony. To jest bardzo ciekawe obserwować go jako postać, jak się rozwija. Ja na początku bagatelizowałem ten wątek w jego życiu, traktowałem to jako jedną z wielu rzeczy i nie wiedziałem na czym się skupić: na walce Kazika z uchwałami anty-LGBT w jego miejscowości – co zakończyło się sukcesem, bo dzięki jego staraniom została ona usunięta – czy na tej metamorfozie związanej z Kościołem katolickim.

Ten list do Watykanu to była inicjatywa Kazika?

Tak. Podczas zupełnie przypadkowej rozmowy ze mną, kiedy zapytałem: "Co tam się u ciebie dzieje, Kaziu?", powiedział mi, że wysłał ten list. Zacząłem sobie wtedy uświadamiać, że to jest ważny temat, przecież może przyjść jakaś odpowiedź. Potem on mnie poinformował, że rzeczywiście przyszła. Powiedziałem mu, żeby nie otwierał tego listu, dopóki nie przyjadę z kamerą. Aż usłyszałem: "Bartek, masz przyjechać, bo ja nie wytrzymam". Kolejnego dnia pojechałem do niego razem z Przemkiem Stefaniakiem, z którym współpracowałem przy tym projekcie. Nagraliśmy spotkanie u pani Marzec, emerytowanej nauczycielki, która jest koleżanką Kazika. Ona pomogła nam w tamtym momencie wydobyć jego emocje, o których nie zawsze umiał opowiedzieć.

Czyli reakcja Kazika na list z Watykanu, którą widzimy w serialu, była tą pierwszą?

On ten list otworzył właśnie przed kamerą, pokazaliśmy ten moment. To było bardzo prawdziwe. Ważne, że to nagraliśmy, bo później Kazik troszeczkę próbował zmieniać zdanie i mówił, że może nie jest aż tak źle, że nie wszystko w Kościele jest takie złe. Choć potem wrócił do tego pierwszego podejścia, do tego zawiedzenia. I to z nim zostało. Od kilku lat widziałem, że Kazik szuka siebie w tym Kościele, że to jest dla niego ważne, że udziela się w grupie Wiara i Tęcza. Ale pamiętam też, jak pisał na Facebooku o różnych rzeczach dotyczących Kościoła, że to go męczy.

Kazik mówi nawet w tym filmie, że już nie będzie próbował zmieniać Kościoła katolickiego, ale dalej będzie wierzył. To podejście jest wciąż aktualne?

Tak. Później w tym filmie jest procesja Bożego Ciała. Bardzo chciałem, żeby ten odcinek nazywał się „Boże ciało", bardzo do mnie przemawia ten tytuł. Bo to jest boże ciało – widzimy tego człowieka, który – według ideologii katolickiej – jest cząstką Boga, to jest ten człowiek, którego Kościół porzucił. To jest właśnie to boże ciało, takie jakie widzimy – jest nim na Marszu Równości i jest nim w kościele, kiedy modli się i szuka tego Boga. Kościół właśnie porzuca Kazika i olewa go w tym liście, nie można tego inaczej ująć. On w tym filmie coraz bardziej pokazuje tę swoją tęczową stronę, co wynika z tego, że późno się ujawnił i tak bardzo chce to nadrobić, pokazać, że jest członkiem tej społeczności. A z drugiej strony cały czas szuka tego swojego miejsca. Mam wrażenie, że on pozostanie w Kościele, bo jest za bardzo z nim związany, ale szuka nowej formuły dla siebie. I w serialu widzimy Kazika, który właśnie obserwuje procesję Bożego Ciała, ale w niej już nie uczestniczy.

Bart Staszewski i jego bohaterki na planie 'Jesteśmy rodziną' Przemysław Stefaniak/Materiały prasowe/Miłość Nie Wyklucza

Wspomniałeś wcześniej o dwóch bohaterkach tego filmu – o kobietach, które tworzą rodzinę, ale w świetle prawa tą rodziną nie są.

One rozmawiają o możliwościach, plusach i minusach związanych z podpisaniem umowy cywilnoprawnej, potwierdzonej notarialnie, w związku z przyjściem na świat nowego członka rodziny. To dziecko ma ledwie trzy miesiące. Każdy z nas wtedy sobie myśli, jak pokój urządzić, jak przygotować się do tego, żeby miało ono jak najlepiej. A w tęczowych rodzinach jedną z najważniejszych decyzji, którą trzeba podjąć, to zabezpieczenie dzieci w razie śmierci jednego z rodziców. To jest chyba kwintesencja tego, co mówią wszystkie organizacje, że to rodzicielstwo w tęczowych rodzinach jest dużo bardziej świadome niż u par heteroseksualnych, u których to się może po prostu przydarzyć i potem trzeba wychować dziecko najlepiej jak się potrafi. Jeśli chodzi o tęczowe rodziny, to jest to bardziej przemyślane, bo państwo nie pozostawia tu miejsca na przypadek. I to widać w filmie. To taki mocny walor edukacyjny – poza tym, że każdy może wyciągnąć własne wnioski, bo nie ma tam przekazywania na siłę jakiejś wiedzy o tym, jak nam się żyje czy pokazywania statystyk. Nie. Tu mamy rzeczywistość. I tutaj ta rzeczywistość wyglądała tak, że te kobiety muszą iść do notariuszki, podpisać dokumenty, więc my im towarzyszyliśmy. A to, że czasami są to nudne formułki – trudno, czasami trzeba ich wysłuchać. My to nagraliśmy i wyszedł ten moment edukacyjny. Widzowie i bohaterki też dowiadują się, z czym to się je i że to są rzeczy, które w żaden sposób nie mogą zastąpić małżeństwa zawieranego przed urzędnikiem.

Wierzysz w to, że kiedyś w Polsce się to zmieni?

Jestem o tym przekonany, bo Polska nie jest takim wyjątkiem w skali Europy, gdzie nie miałoby się to wydarzyć.

Mamy taką samą kulturę, jak wiele innych krajów europejskich. Możemy mieć rozbieżną historię, ale nie różnimy się tak bardzo. Mam wrażenie, że u nas to może nastąpić trochę później, ale na pewno to się wydarzy.

Blokowanie tego przez polityków tylko zwalnia pewne procesy i destabilizuje kraj wewnątrz, bo będzie więcej takich sytuacji jak w 2019 i 2020 roku [przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi – red.] – niekoniecznie dlatego, że PiS wybrał nas na wroga, ale dlatego, że w nas jako społeczeństwie po prostu się gotuje przez to, że zamiast niwelować różnice społeczne, to jeszcze bardziej je utwierdzamy. Osoby LGBT będą wyjeżdżały za granicę, będą tam brały śluby, a później będą wracać do Polski. Nieuznawanie tych związków jako legalnych będzie powodowało katastroficzne dla państwa konsekwencje. Już mamy obywateli, którzy de facto stają się bezpaństwowcami, bo nie można wyrobić paszportu czy innych dokumentów dla swoich dzieci, bo nie ma tam formuły dla ojca i ojca czy matki i matki, jest tylko formuła dla matki i ojca. Możemy udawać i zamykać na tych obywateli oczy, ale ten problem będzie coraz większy.

Kiedy patrzysz na Polskę z perspektywy osoby, która od lat walczy o prawa społeczności LGBT, to uważasz, że coś zmienia się na lepsze? Że nasz kraj idzie w dobrym kierunku czy wręcz przeciwnie?

Chciałbym zakpić z tego, mówiąc, że mamy pierwszego geja, rzecznika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pana [Łukasza –  red.] Jasinę, który tego nie ukrywa i mówi, że sam zawalczy o swoje prawa. To pokazuje, jak bardzo różnorodne może być podejście w rozumieniu tego wspólnego interesu i tego, czym jest walka o równe prawa. Ale – trochę śmiechem, trochę żartem – doszliśmy do tego, że osoba, która jest gejem, może pełnić bardzo wysoką funkcję publiczną, nawet w przypadku partii homofobicznej. Myślę, że nasz świat się zmienia, idzie do przodu i nie byłbym aktywistą, gdybym w to nie wierzył. Oczywiście, na pewne kuriozalne sytuacje z naszego życia patrzę z uśmiechem, ale z drugiej strony uważam, że jednak niektóre tematy są coraz bardziej oswajane, częściowo przez PiS. Ta nagonka na osoby LGBT spowodowała, że każdy z nas musiał się w jakiś sposób określić, po której stronie mocy jest: czy jest po stronie tych złych czy dobrych. Mówię o latach 2019 i 2020, kiedy ten temat został nieumiejętnie podniesiony przez Prawo i Sprawiedliwość. Były te słynne „strefy wolne od LGBT", z których teraz wycofują się rakiem. To jest nasze wielkie zwycięstwo aktywistyczne. Ale to są też procesy, które naturalnie występują w innych krajach. One się wydarzały zazwyczaj przy pewnej rewolucji seksualnej w latach 70., 80, a u nas to następuje teraz, nie jako rewolucja seksualna, ale jako rewolucja społeczna – po prostu zrównanie ludzi w prawie. Jest to związane z emancypacją nas jako obywateli. Są różne taktyki: jest Margot, która jest anarchistką, jestem ja, który walczy w jeszcze zupełnie inny sposób: poprzez filmy i zdjęcia, są jeszcze organizacje społeczne, które wykonują ciężką, czasami niewidoczną pracę u podstaw, są też niezliczone formalne i nieformalne grupy, których liczba urosła w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Czyli paradoksalnie nagonka na osoby LGBT w jakiś sposób im pomogła?

To nic odkrywczego, że im bardziej się na Polaków naciska, im bardziej wywiera się na nas presję, tym bardziej – jak widać po historii – się buntujemy. Premier Mateusz Morawiecki powiedział, że w naszym DNA jest tolerancja i akceptacja, a ja bym powiedział, że w naszym DNA jest zapisany bunt. Ilekroć coś nas zaczyna wkurzać albo ktoś zaczyna nas gnębić, to my zaczynami się buntować. To oczywiście trochę populistyczne, bo nie każdy będzie to robił. Część ludzi wyemigruje i mamy pokolenie stracone, które za granicę wyjechało. Ale myślę, że wielu z nas, którzy zostali, należy do pokolenia buntu, które na złość PiS-owi będzie się pokazywać, będzie chciało walczyć o swoje prawa, jak ja. Na złość PiS-owi, kiedy oni zaczynają na mnie szczuć, to ja jeszcze bardziej pokazuję, że chcę w tym kraju zostać, i będę walczyć jeszcze mocniej, bo moja społeczność zasługuje na szacunek. To gdzieś tam nas motywuje do tej walki.

Oczywiście, zdarza się też wypalenie aktywistyczne. Jest mnóstwo ludzi, którzy z tego kraju uciekają i nie chcą mieć z nim nic wspólnego, a Polska nie pozostawia im złudzeń, że jeszcze przez długi czas nie będzie miejscem przyjaznym dla osób LGBT. To, co jest ważne, to, że my dostajemy niesamowitą legitymację jako organizacje LGBT: coraz więcej osób nas popiera, ci ludzie czują, że chcą dokładać się do naszych działań. Jak tylko zmieni się władza w Polsce na władzę opozycji – a jestem przekonany, że to jest kwestia nas, obywateli, żebyśmy się zmotywowali, żeby te 40 proc. osób, które nie biorą udziału w wyborach, poszło do urn – to będziemy mieć dużo większą legitymację, żeby domagać się równych praw od rządzących naszym krajem w przyszłości. Skończył się czas, kiedy – poza fantastycznym lobbingiem i działaniami naszych organizacji – robiliśmy „wietrzenie banerów". Siadaliśmy wtedy w ramach kampanii za związkami małżeńskimi z naszym wielkim niebieskim banerem na takim pagórku przed Sejmem i czekaliśmy aż jakiś polityk do nas łaskawie zauważy. To już nie jest ten czas, kiedy my będziemy czekali, aż nasze postulaty będą zrealizowane. To jest czas buntu i oporu, który będzie trwał dłużej niż rządy Prawa i Sprawiedliwości. Mamy legitymację społeczną, siłę, mamy młode pokolenie, które nie będzie czekało i chce już teraz tej równości, a nie za pięć czy dziesięć lat. Więc ja jestem optymistą w tej kwestii. Ale też przestałem patrzeć na świat w kategoriach mojego pokolenia, że coś się wydarzy za mojego życia. Nawet jeśli to miałoby nie stać się to za mojego życia – w co nie wierzę – to i tak w końcu się wydarzy.

'Jesteśmy rodziną' - kadr z serialu dokumentalnego Materiały prasowe/Miłość Nie Wyklucza

Myślałeś kiedyś, żeby jednak wyjechać z Polski?

Snułem różne scenariusze na potrzeby moich działań, ale nie wyobrażam sobie życia w innym kraju. Mógłbym z łatwością wyjechać do Szwecji, bo znam szwedzki, mam uniwersalny zawód filmowca, fotografa, który mogę uprawiać gdziekolwiek na świecie, ale to, co mnie kręci, to właśnie działanie na rzecz naszej społeczności. Ja niejednokrotnie określałem to jako swój patriotyzm. Bo czymże innym jest działanie na rzecz osób, których nie znamy, które mieszkają w danym kraju, a efekt tych działań być może będzie widoczny dopiero w następnych pokoleniach, czyli my go nawet nie dotkniemy? To jest właśnie patriotyzm – walka o wspólne dobro bez oczekiwania na coś w zamian. Myślę, że to byłaby moja olbrzymia porażka, jeśli wyjechałbym z tego kraju. Oczywiście, muszę myśleć o najbliższych – gdyby mojemu partnerowi, z którym jestem od dziesięciu lat, moim rodzicom, moim bliskim coś zagrażało, to wtedy musiałbym w pierwszej kolejności o nich myśleć. Ale tak długo, jak wszyscy wiedzą jaką ja mam relację z aktywizmem i jak to może się zakończyć, o czym wiele razy rozmawialiśmy, że mogę np. trafić do więzienia, to wszyscy się na to zgadzamy i wiemy jakie mogą być tego konsekwencje. Na razie nie przewiduję emigracji. Wyobrażam sobie, że to bardziej rząd PiS-u będzie musiał wyemigrować gdzieś, żeby uciec przed karami, które ich czekają.

Mówisz o karach. Sam sądzisz się z osobami, które wyrażają mowę nienawiści wobec osób LGBT. Czy to jest skuteczne? Czy tacy ludzie, którzy sieją nienawiść względem jednej z grup społecznych, ponoszą konsekwencje?

W Polsce mowa nienawiści jest bezkarna. To nawet nie jest coś, co się zdarza. To jest faktem, że politycy Zjednoczonej Prawicy notorycznie używają mowy nienawiści jako normalnego języka, aby mówić o osobach LGBT.

Pomaga im w tym Telewizja Polska, jako megafon dla tej mowy nienawiści, która wspiera tych polityków, aby straszyć przed osobami i organizacjami LGBT, dehumanizując nas i pokazując nas jako wroga społecznego numer jeden. Mamy artykuły 256, 257, 119 Kodeksu karnego, które regulują coś, co my nazywamy mową nienawiści, ale chronią tylko wybrane grupy. Nie wolno kogoś nienawidzić na tle narodowościowym, etnicznym, rasowym czy wyznaniowym, ale nie ma tam mowy o osobach LGBT, za to nie ma odpowiedzialności. Więc politycy z tego korzystają. Ja wykorzystując jedyne uprawnienia jakie mam, kiedy hejt dotyczy mnie – bo zniesławienie to jedyna formuła, kiedy jesteśmy chronieni – mogę zaskarżyć to do sądu. Chociaż tyle mogę oddać naszej społeczności, że próbuję wykorzystywać swój czas nie po to, żeby wygrać z ministrem Czarnkiem, jakimś senatorem czy „Gazetą Polską", ale po to, żeby dać naszej społeczności trochę otuchy, że z pewnymi elementami nienawiści można walczyć, że chociaż tyle możemy takiej ludzkiej sprawiedliwości i satysfakcji osiągnąć. Po to są te procesy – żebyśmy przywrócili sobie poczucie sprawiedliwości i sprawczości, mimo że jest ono znikome. Bez nich w demokracji nie możemy funkcjonować. To właśnie wynika z takiej wewnętrznej potrzeby sprawiedliwości, której my, osoby LGBT, jesteśmy pozbawiani w tym kraju, bo nie mamy żadnych narzędzi do obrony nas, jako społeczności.

A czy któraś z osób zrezygnowała z udziału w serialu, bo czegoś się obawiała? Na przykład fali hejtu?

Mieliśmy taką sytuację. Była para, w której była osoba transpłciowa w trakcie tranzycji. Fantastyczna osoba. Niestety, nie byli oboje gotowi na to, żeby pojawić się w filmie. Trochę ich to przerosło, że serial miał być emitowany w internecie i każdy mógłby go obejrzeć. Więc to nie byłby coming out tylko przed rodziną, która ich absolutnie wspierała, ale przed dużo większym gronem. Tutaj dała o sobie znać polska rzeczywistość, że nie jesteśmy w pełni chronieni przed hejtem i nagonką, która może się wydarzyć. Dlatego te osoby się wycofały. Bardzo żałuję, bo wiem, że byłby to fantastyczny film i strasznie mi ich brakowało, ale nie mogliśmy już nic zrobić. Jednak dla nas to bezpieczeństwo i uświadomienie naszych bohaterów i bohaterek w tym, że biorą udział w filmie, który nie jest do kina, tylko do internetu, i będzie też komentowany przez media, były dla nas priorytetem od początku. W czasie kilku rozmów podkreślaliśmy, że muszą sobie zdawać sprawę, że komentarze mogą być różne. Ale okazało się, że – ku naszemu zdziwieniu osoby, które wybraliśmy do serialu – były tego świadome. Sami byliśmy trochę tym przerażeni, bo jako aktywiści spotykamy się z różnymi historiami, niektóre są traumatyczne. Ostatnio do stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza dotarła historia chłopaka, który wbrew swojej woli jest przetrzymywany przez rodzinę w domu, tylko dlatego że dokonał coming outu. Nie wypuszczają go nawet do szkoły. To są tego rodzaju historie, które tworzą naszą percepcję i przez to mamy najczarniejsze myśli. Ale okazuje się, że to, co pokazują nasze doświadczenia i statystyki nie zawsze idzie w parze historiami i doświadczeniami zwykłych ludzi.

***

Bartosz (Bart) Staszewski – aktywista na rzecz praw osób LGBT+. Reżyser, scenarzysta, działacz społeczny, współzałożyciel Stowarzyszenia "Miłość Nie Wyklucza" i Stowarzyszenia "Marsz Równości" w Lublinie. Zasłynął przede wszystkim kampanią informacyjną na temat ogłaszanych przez polskie samorządy "stref wolnych od LGBT". Bart Staszewski, jako jedyny Polak w 2021 roku, został umieszczony na liście magazynu "Time liderów z całego świata, których warto śledzić oraz na liście agencji Bloomberg "Ones to Watch" w 2020 roku.

***

2023-06-07T17:43:32Z dg43tfdfdgfd