MARCIN ZASDAA: WIECIE, GDZIE TERAZ JESTEśMY. JA WIEM, JAK POWINIEN WYGLąDAć DZIENNIK ZACHODNI I DLATEGO CZEKA NAS WIELKA ZMIANA

Nazywam się Zasada. Marcin Zasada. Literówka w nazwisku? Sorry, myślałem, że to taka nowa tradycja – że tak przedstawia się nowy naczelny DZ. A serio? A serio to dziękuję za każde krytyczne słowo, jakie kiedykolwiek wypowiedzieliście (i jeszcze wypowiecie) na temat Dziennika Zachodniego. Dzięki nim wiem, że nie tylko mnie zależy na odbudowie jednej z najważniejszych marek Śląska i województwa śląskiego.

Bez zaplatania kombatanckich wianków, bo każdy z grubsza zna historię ostatnich 3 lat Dziennika Zachodniego: dobrze wiecie, gdzie byliśmy i gdzie jesteśmy. Ja wiem, dokąd możemy się udać i wiem, jak powinno wyglądać odpowiedzialne, jakościowe, interesujące i opiniotwórcze medium regionalne. Informuję, że to będzie nasz cel i jedyny kierunek. Wbrew wątpliwościom i obawom, nawet, a może przede wszystkim: wbrew intelektualnej i estetycznej tandecie, która dziś media zdominowała. Czeka nas wielka zmiana. Czeka nas mnóstwo pracy.

Ej, Zasada, a po co nam w ogóle jakieś media regionalne? No po to na przykład, że choć problemy mamy globalne, nasze szczęścia i troski zawsze pozostaną lokalne. Bo nasza opowieść jest mistrzem Polski opowieści regionalnych – ta najbliższa mi śląska, ale i zagłębiowska przecież (tak, tak: „Najstarsza śląska redakcja w Sosnowcu – ZOBACZ MEMY”), dialektyczna śląsko-zagłębiowska, częstochowska. Cały ten nasz administracyjny Frankenstein zwany województwem śląskim – i my, i Wy tu jesteśmy, najczęściej z korzeniami, czasem bardziej z wyboru niż konieczności. Od zawsze to powtarzam: jeśli my, my sami, my wszyscy nie będziemy opowiadać swoich historii, nie będziemy uczyć się na własnych błędach, wyciągać z nich wniosków, nikt nie zrobi tego za nas. A jest przecież regionalny interes, o który trzeba się upominać, są procesy, które trzeba recenzować i są politycy, którym nie należy ufać. Tu właśnie wchodzimy my, cali na biało.

Jestem w tej redakcji dopiero od kilku dni, ale – z krótką przerwą – spędziłem tu prawie dwie dekady. Pierwszy tekst napisałem w kafejce internetowej o koncercie Something Like Elvis w Bytomiu (o tak, wspaniała kapela), przynosząc go znikąd, na hasło: „Napisz o czymś, co znasz i lubisz”. Niegłupie, co? Pisanie o tym, na czym się znamy, co lubimy, co nas ciekawi. Zwłaszcza przecież, że wszyscy znamy swoje hajmaty. I zaprosimy tu wszystkich tych, którzy znają: ludzi, których książki czytacie, których architekturę podziwiacie, których opinie szanujecie.

Wiecie, gdzie teraz jesteśmy. Wiecie, gdzie będziemy za kilka tygodni? W „Pulp Fiction”. Dokładniej: w tej scenie, w której Vincent i Jules zostali wysłani przez Vincenta Wolfa do Jimmy’ego, z trupem w samochodzie. Wolf prosi Jimmy’ego o kawę. I chwali ją po pierwszym łyku.

„Jimmy, mogłeś podać mi zwykłą rozpuszczalną, a ty nam tu zaparzyłeś takie delicje”.

Pomińmy trupa. Pomińmy kto jest Vincem, Julesem, nawet panem Wolfem. Najważniejsze jest to, że nie cierpię rozpuszczalnej. I Dziennik Zachodni nie będzie szczypać się z kawą. Obiecuję zaskoczyć miłych Państwa, serwując tu niespodziewane, zapomniane delicje.

2024-07-05T07:25:10Z dg43tfdfdgfd