TA HISTORIA WYCISKA łZY. MAłE łOSIE WYPADłY Z BRZUCHA KONAJąCEJ MAMY. WTEDY POJAWIł SIę BOHATER

"To zupełnie nietypowe wydarzenie. Zadziwiające, ale tak naprawdę przerażające" — tak o wypadku pod Nasielskiem, w którym zginęła ciężarna klępa, mówi Małgorzata Szmurło z Fundacji Wzajemnie Pomocni. To pod jej skrzydła trafiły dwa malutkie łosie, które wypadły z rozpłatanego brzucha matki, gdy uderzył w nią samochód. Przeżyły dzięki cichemu bohaterowi, który tuż po wypadku zjawił się na miejscu. To, co dla łosich noworodków zrobił Bartosz Gadziomski, dosłownie wyciska łzy.

Historia, o której w ostatnich dniach mówiła cała Polska, wydarzyła się 30 kwietnia późnym wieczorem na terenie gminy Nasielsk (woj. mazowieckie). Około godziny 21.20 policjanci z Nowego Dworu Mazowieckiego otrzymali zgłoszenie o potrąceniu przez samochód osobowy klępy. Samica łosia zginęła niedługo później wskutek odniesionych obrażeń. Okazało się jednak, że była ciężarna. Po potrąceniu z brzucha konającej matki wypadły dwa małe łoszaki.

Czytaj także: Tak bliskiego spotkania się nie spodziewał. "Powąchał, prychnął i sobie poszedł"

Małe łosie wypadły z brzucha potrąconej matki. "Nie widziałem jeszcze takiej sytuacji"

Funkcjonariusze przeprowadzający interwencję wezwali na miejsce Bartosza Gadziomskiego, wolontariusza znanego w okolicy z pomagania zwierzętom. Choć Nasielsk nie jest jego rejonem działania, mężczyzna bez zastanowienia wsiadł w samochód i przyjechał, by pomóc małym łosiom. Widoku, jaki zastał na miejscu, nie zapomni nigdy.

— Ta noc pokazała mi coś więcej, niż mogłem się spodziewać. Nie mogłem sobie wyobrazić czegoś bardziej koszmarnego, a zarazem większego cudu... Klępa przechodziła przez drogę i została potrącona przez samochód. Na skutek bardzo dużych obrażeń przeżyła dosłownie parę (może paręnaście) sekund. Siła uderzenia była tak duża, że rozerwała jej brzuch i na asfalt wypadły dwie małe córeczki. Nie widziałem jeszcze takiej sytuacji, tym bardziej, że obie przeżyły — opisuje pan Bartosz.

Mężczyzna od razu przystąpił do ratowania małych łoszaków. Jednego z nich trzeba było reanimować.

Bezbronne łoszaki, obok nich łożyska... Pan Bartek reanimował jednego malca

— Jedna miała nieznaczną ilość płynów w drogach oddechowych, którą udało mi się momentalnie odessać. Leżały bezbronne, koło nich łożyska. Widok makabryczny... Maluchy były lodowate, bo zabrakło ciepłego języka mamy, który by je osuszył. Przetarłem je ręcznikiem znalezionym w samochodzie i zaniosłem do auta — relacjonuje.

Pan Bartek doskonale wiedział, co robić. Konieczne było nakarmienie maluchów i z tym zadaniem mężczyzna poradził sobie doskonale.

— Jedyne, co mogłem w tych makabrycznych okolicznościach, to odzyskać dla nich trochę siary. Ponieważ matka umarła przed paroma minutami, zdoiłem, co się dało do butelki. Zawsze będą miały na start. Malce wraz z butelka trafiły do Fundacji Wzajemnie Pomocni i tam od razu zostały zaopatrzone. Do teraz nie mogę się otrząsnąć i ocenić czy stała się większa tragedia, czy większy cud — opowiada wolontariusz.

Czytaj także: Małe łosie błąkały się bez matki przy ruchliwej drodze. Przyrodnicy mają straszne przypuszczenia

Łosiom pomogli ludzie z całej Polski

Łoszaki przebywają obecnie pod opiekuńczymi skrzydłami Małgorzaty i Izabelli Szmurło. Kobiety poruszyły niebo i ziemię, by zapewnić im odpowiednie warunki i umożliwić przeżycie. Na szczęście spotkały się z ogromnym odzewem Polaków, którzy, poruszeni niezwykłą historią łosich malców, ruszyli z pomocą.

— Bardzo dużo osób się nimi interesuje, ale interesuje się tak pozytywnie. Nie w kategorii sensacji, a jak mogą pomóc, co mogą zrobić, jak mogą włączyć się do tej akcji ratowania. I to jest takie budujące. Potrzebowaliśmy pilnie siary koziej, bo to jedyne, czym mogliśmy zastąpić to pierwsze mleko matki i odzew ze strony hodowców kóz był ogromny. Ktoś nam przywiózł siarę mrożoną z Mazur, ktoś z Radomia. Ludzie po prostu wyciągnęli swoje zapasy, wsiedli w samochody i przyjechali ratować łosie, to jest takie fajne — opowiada "Faktowi" o tych pierwszych, trudnych dniach pani Małgorzata.

Razem z siostrą opiekuje się maluchami już od tygodnia. Jak mówi, na razie łosie rosną zdrowe.

Maluchy rosną silne i zdrowe

— Ale to są wcześniaki, więc w każdej chwili się spodziewamy, że coś się może wydarzyć nieoczekiwanego. Natomiast staramy się ze wszelkich sił zabezpieczyć je tak, żeby mogły rosnąć. Na razie rosną, jest fajnie. Wczoraj miały jakąś drobną niestrawność, ale na szczęście udało nam się je z tego wyciągnąć i jest wszystko w porządku. Dobrze jedzą, dobrze się rozwijają. Trochę jeszcze te nożyny mają takie koślawe, no ale to taka ich uroda — mówi ze śmiechem współzałożycielka Fundacji Wzajemnie Pomocni.

— To zupełnie nietypowe wydarzenie. Z jednej strony kompletnie zadziwiające, ale tak naprawdę to przerażające. Te dzieci tak wyglądały, jakby były zgubione przez biegnącą resztką sił matkę. Bo one były w znaczącej odległości od siebie. Jedno przy szosie, jedno w rowie, a dopiero jakąś solidną liczbę metrów dalej leżała ta matka. Jak dojechał Bartek już była martwa, z rozpłatanym brzuchem — dodaje.

Jest apel do ministra środowiska

Co dalej z łosiami? Oprócz dziewczyn uratowanych z wypadku w Fundacji Wzajemnie Pomocni przebywa jeszcze dwoje innych łosich dzieci. Zwierzęta zostaną odchowane przez panią Małgorzatę i Izabellę.

— My oczywiście tutaj mamy warunki i możemy postawić dodatkowe ogrodzenie dla tych łosi, one tutaj sobie mogą żyć. Ale one przyszły z natury i powinny do natury wrócić. Więc jest taki pomysł, takie mamy marzenie, żeby porozmawiać z ministrem środowiska, żeby zechciał utworzyć centralny azyl dla łosi, np. w Biebrzańskim Parku Narodowym. Bo tam jest gdzie, one tam mogłyby mieć rozległą przestrzeń, na której mogłyby sobie dziczeć. I nie tylko te nasze łosie. Bo w wielu ośrodkach są łosie i ludzie, jak decydują się przyjąć łoszaka, żeby go uratować, to potem kombinują, skąd wezmą pieniądze, żeby mu postawić ogrodzenie. Bo dalej nie wiadomo, co z nim robić, żeby to było rozsądne wszystko. Otworzyć drzwi i wypuścić to każdy potrafi, ale łosia odchowanego przy ludziach nie da się tak po prostu wypuścić na wolność — zwraca uwagę pani Małgorzata.

Czytaj także: Tragiczny los łosia. Odpowie za to właściciel psów

Fundacja wciąż potrzebuje wsparcia

Jak podkreśla, zwierzę tej wielkości, które nie zdziczeje do końca, może chodzić za ludźmi i ich zaczepiać, to z kolei jest zwyczajnie niebezpieczne.

— Ta historia może być motorem napędowym dla całej sprawy, bo ona skoncentrowała mocno uwagę wokół tych wydarzeń. I będzie pozytyw dla wszystkich łosi — ma nadzieję kobieta.

Fundacja Wzajemnie Pomocni prowadzi obecnie zbiórkę w internecie na pomoc ratowanym zwierzętom. Potrzeb jest wiele, bo wykarmienie i utrzymanie w sumie czterech łoszaków wiąże się z dużymi kosztami.

— Będziemy musieli założyć też drugą zbiórkę na ogrodzenie dla tych łosi. Ale to najpierw muszą przeżyć, musimy je odchować i potem będziemy im organizować przestrzeń — mówi pani Małgorzata.

Wesprzeć fundację można przez stronę ratujemyzwierzaki.pl lub poprzez BLIK fundacji na nr 668 780 929.

Dowiedz się jeszcze więcej. Sprawdź najnowsze newsy i bądź na bieżąco

2024-05-07T14:13:14Z dg43tfdfdgfd